Monday, July 1, 2013

Dzień drugi

Wyjeżdżając do Kalifornii na pewno nie oczekiwaliśmy że będzie tanio ale około dwudziestoprocentowego wzrostu cen wynajmu mieszkań (od stycznia!) to nikt z nas się nie spodziewał. Tutejsi mówią że to dlatego że lokalne IT tak zatrudnia na masę że inni nie nadążają budować. Od początku byliśmy nastawieni na San Francisco nie żadne tam okoliczne miasteczka ale szczerze mówiąc to po pobieżnym przejrzeniu rynku miny nam zrzedły. San Francisco wita nas cenami rzędu 3 i pól koła za jednosypialniowe mieszkanie w okolicach centrum. No żeby chociaż był wybór czy coś - za tyle chodzą mieszkania na niskim piętrze z widokiem na autostradę sąsiada czy podwórko. Na wyższych piętrach oprócz tego że nie ma wolnych to jakby były trzeba byłoby dołożyć do pełnych 4 tysiaków. Do tego kilka stówek parking rachunki itp. W okolicznych miasteczka trochę taniej, da się zmieścić w trzech tysiącach.

Z jednej strony Miasto Mgły - kultura, sztuka, rozrywka, hipisi, bumy, chińszczyzna, Golden Gate, lans na trasach joggingowych wzdłuż wybrzeża a z drugiej spokój przedmieść i zielone ogródki, wycieczki samochodem po cokolwiek (na piechotę to tylko do sąsiada lub własnego śmietnika), centra shoppingowe, centrum rozrywki jak na dobre polskie wioski przystało wzdłuż głównej ulicy no i tysiak w kieszeni. Decyzja zapadła przy śniadaniu, nie będzie totalnego zanurzenia w amerykańskość, wybieramy namiastkę Europy i swobodę chodzenia o własnych siłach. Najwyżej na obiad będą gotowe dania do mikrofali za jednego dolka - kalorycznie powinny starczyć co najmniej na pół dnia.
Teraz tylko znaleźć coś odpowiedniego - główne kryteria to 1.poza strefą wiecznej mgły  2.żeby było blisko do google busa którym Patryk zamierza jeździć codziennie do pracy (jest wifi, wygodne siedzenia i klima - ponoć można spokojnie mejle zrobić) 3.i jak najdalej od tzw. strefy bezdomnych. Jutro zderzenie z rzeczywistością, oglądam pierwsze mieszkania. Tylko jeszcze musimy zatroszczyć się o tzw. credit history bo tu bez potwierdzenia że jesteś wiarygodnym kredytobiorcą i kredytospłacaczem to nikt ci nic nie wynajmie (no chyba że zapłacisz za rok z góry).
Jedna z miejscówek której chcę się jutro bliżej przyjrzeć:
http://www.udr.com/CommunityOverview.aspx?pid=37412&WT.mc_id=F-FW-L1-S-40213388Beale-E-VFPP
O smaczkach amerykańskich apartamentowców napiszę wkrótce.

Drugą atrakcją dnia była samodzielna (automat jednak nie taki straszny) wycieczka do marketu po podstawowe dobra spożywcze. Pierwsze wrażenie - pół sklepu zajmują lodówki z milionem najróżniejszych dań gotowych czy prostych produktów spożywczych, umytych i obranych gotowych do mikrofali. Nic tylko brać i jeść. A więc tak - chciałam kupić marchewki ale były tylko mrożone, chciałam kupić jogurt ale naturalny był tylko w litrowych baniakach, chciałam kupić żel pod prysznic ale sprzedają tylko tzw. rodzinne opakowania które zajęłyby całą kosmetyczkę, to samo szampon. Ale za to serek Philadelphia występuje w ilości tryliona smaków i zapachów z różnymi kombinacjami zawartości tłuszczu :) Podobnie półka z napojami powszechnie uważanymi za niezdrowe - u nas była tylko cola zwykła, light zero a tu pełen wybór - malinowa, z cytrynką, wisienką, o smaku karmelu i wiele innych. No i wszystkie w opcji pełnotłustej, bezkofeinowej i light.
Pieczywa które wygląda jak pieczywo brak. Czas nauczyć się piec własny, najlepiej z importowanej mąki.
Mam nadzieję że w SF jest polski sklep jak na porządne amerykańskie miasto przystało i że mają tam bielucha!

Checklista na jutro - rejestracja w urzędzie podatkowym i próba zdobycia pierwszego dobra ameryki - własnej książeczki czekowej :)

No comments:

Post a Comment