Tuesday, July 30, 2013

Powrót po krótkiej nieobecności - Monterey, MotoGP i okoliczne łąki.

Czas na powrót po krótkiej nieobecności. Już wprowadzeni do mieszkania, z podstawowymi meblami i sprzętem kuchennym (wciąż czekamy na kartony z Polski). Jeśli chodzi o umeblowanie to nie wzięliśmy ze sobą zupełnie nic. Na szczęście mają tu Ikeę która niewiele się różni od naszej - no może poza tym że można tu kupić łóżko w różnych rozmiarach - my wybraliśmy największe 2,2x2, jak szaleć to szaleć. Drugie poważne źródło to mój ukochany TJMaxx w którego zaoceanicznej wersji (TJMaxx HomeGoods) można kupić nie tylko ciuchy i dodatki ale i przeróżne szafki, krzesła, stoły, komody, kołdry, pościele i durnostojki -  zasady te same, można upolować cudeńka w niezłej cenie. Trzecie źródło dzięki któremu mamy stół i 4 krzesła to craigslist http://sfbay.craigslist.org/ - odpowiednik naszego gumtree. Z ponadpodstawowych sprzętów kuchennych szarpnęliśmy się na sokowirówkę - naprawdę świetna sprawa! Zdjęcia w temacie niebawem.

Przedostatni weekend spędziliśmy w urokliwej miejscowości około 2h drogi od San Francisco - Monterey. Położony nad oceanem kurort, głównie oblegany przez rodziny z dziećmi i pary w różnym wieku spędzające romantycznie weekend. Warto odwiedzić z co najmniej 3 powodów - sporo niezłych knajpek serwujących świeżutkie owoce morza i kalifornijskie wino, ponoć najlepsze oceanarium w stanie (z tych co widziałam mogę porównać je z lizbońskim) oraz coroczne wyścigi MotoGP :)
Jeśli chodzi o ceny to niestety dość wysokie, szczególnie hotele w pieszej odległości od centrum ale zawsze alternatywą jest jakiś kemping.




Oceanarium mieści się w budynkach po starej puszkarni sardynek, zaprojektowane przez małżeństwo Packard-ów (tych od HP). Oprócz ogromnego zbiornika z rybami, zółwiami i rekinami (no i oczywiście sardynkami) i wielu mniejszych z innymi żyjątkami można tam obejrzeć karmienie żyjących na wolności wydr oraz dotknąć wodnego, płaskiego nietoperza (https://en.wikipedia.org/wiki/Bat_ray). Z moich faworytów: ośmiornica, ogórki wodne (https://en.wikipedia.org/wiki/Sea_cucumber), fluorescencyjne i szkieletowe krewetki, kolczaste kraby oraz piaskowe dolarówki (https://en.wikipedia.org/wiki/Sand_dollar)

















Wyścigi MotoGP świetna sprawa, nawet dla niewtajemniczonych. Atmosfera sielsko piknikowa, tysiące motocykli i dwa dni ciągłego bziuczenia. Poza tym jak się poszczęści to i można zobaczyć na własne oczy jeźdźców z głównej stawki. Nam udało wyszarpnąć plakat i autografy od Smitha i Crutchlowa oraz pić piwo obok Lorenzo (o czym dowiedziałam się chwilę później jak ludzie zaczęli sobie robić z nim zdjęcia a Patryk tłumaczył się że bez kasku nie poznał). Doktor niestety niedostępny, można było go zobaczyć tylko na torze i żółtych koszulkach. Za rok wybieramy się do Indianapolis :D







Na koniec kilka zdjęć z okolicznych tras biegowych - póki co lepiej zdążyłam poznać te w mieście wujka Googla - Mountain View, z tymi w SF dopiero zaczynam.

Mountain View:








SanFran:



Friday, July 12, 2013

Głód kobiet, amerykańska bankowość "elektroniczna" i piwo z sokiem pomidorowym i małżą

Moja potrzeba towarzystwa kobiet w sensie plemiennym jest niezaprzeczalna. Po kilkunastu dniach w gronie mężczyzn piastujących pozycje dalekie mojej aktualnej codzienności zachciało mi się świata w którym można pobyć wśród swoich. Węsząc po portalach wspierających zatrudnienie natknęłam się na poniższy portal http://www.meetup.com/find/.
Wygląda na to że funkcjonuje tylko w Stanach ale osobiście wróżę mu świetlaną przyszłość. Hasło przewodnie "neighbors getting together to learn something, do something, share something". Mój wybór pada na San Francisco Young International Women (http://www.meetup.com/San-Francisco-International-Women/) - grupa dla młodych kobiet które przeprowadziły się do US za mężem/chłopakiem/szkołą. Przedział wiekowy pasuje. Dobór proponowanych rozrywek: lunch, brunch, dinner, wine tasting, language exchange, outdoor activities - lepiej być nie może :) Kilka pytań i zostaję przyjęta. Kalendarz wydarzeń wygląda zachęcająco, już nie mogę się doczekać wtórnej socjalizacji. Jestem głodna babskiego towarzystwa, własnych opowieści i świata widzianego kobiecymi oczyma - szczególnie kiedy to jest zupełnie nowy świat.


Bankowość w Stanach nie przestaje mnie zaskakiwać chociaż ostatnim doświadczeniom bliżej niedowierzaniu. Zwykłe przelewy internetowe tu nie istnieją. Tzn. jest taka opcja, nazywa się wire transfer i kosztuje około 20 dolków za jednorazowe zlecenie - żeby przesłać pieniądze z konta na konto w tym samym kraju. Czynsz płaci się poprzez czeki personalne czyli wypełniasz własnoręcznie świstek co i komu chcesz przesłać, podpisujesz, pakujesz do koperty i ślesz pocztą :). Żeby pracodawca przesłał Ci pensje na konto zwykle musisz pofatygować się do placówki po kartkę z wydrukowanym numerem twojego konta i pieczątkami banku (na szczęście co nowocześniejsze firmy pozwalają aby pracownik sam przepisał posiadany numer konta). Drugą opcją jest wypłata w czeku który zanosisz własnoręcznie do banku żeby zamienić na papierowe czy elektroniczne pieniądze. Nawet jak graliśmy w pokera to kilka osób wyłożyło czeki zamiast zielonych :)


Wydarzenie dnia - piwo zmieszane z sokiem pomidorowym z pikantnymi przyprawami i bulionem z małży (clamato juice - od clams i tomatoes :)). Sam sok pewnie nie byłby taki zły ale mieszanka z piwem jest co najmniej egzotyczna. Okazuje się jednak że jest to dość popularny składnik drinków - w 2008 miał 60% udział w rynku mieszanek alkoholowych, głównie wśród ludności pochodzenia kanadyjskiego i meksykańskiego. Przypomniała mi się stara historia z Kazimierza kiedy z dziewczynami (Marca, Asia jak dobrze pamiętam) zamówiłyśmy piwo w Skandalach. Chciałyśmy z sokiem imbirowym ale ku naszemu ogromnemu zdziwieniu dostałyśmy czerwonawą breję (piwo z pomidorowym). To był pierwszy drink także o upojeniu alkoholowym nie może być mowy. Po fakcie pan kelner też przyznał że był zdziwiony naszym zamówieniem ale z uwagi na fach nie komentował. W moim guście niewiele się zmieniło - jak wtedy tak i teraz odsuwam z nieufnością.

Ostatnie dni upłynęły mi bez zmiany leniwie, głównie w towarzystwie własnym i kieszonkowego potwora prezentowanego poniżej (własność znajomych u których pomieszkujemy) - [sorry nie mogłam się powstrzymać]

Na koniec coś do pozazdroszczenia (jakby Kalifornia to było mało ;)): burger jagnięcy średnio krwisty mniam


Aha i udało nam się wynająć mieszkanie, to od chińskiej agentki. Przeprowadzka już pod koniec lipca :D

Wednesday, July 10, 2013

Ognisko na plaży, prawdziwie meksykańska gitara i pudelek w wersji hardcore

W weekend wybraliśmy się polenić na łonie przyrody, ale czym jest wycieczka bez pikniku. Za cel obraliśmy Santa Cruz - urokliwe miasteczko nad oceanem, 40 minut drogi od San Jose. Dobrze znane surferom i innym łowcom fal, szczyci się też jedynym w zasięgu kilkudziesięciu mil wesołym miasteczkiem z prawdziwego zdarzenia. Pogoda piękna a więc i sporo ludzi, jednak po szybkim zapoznaniu się z terenem okazuje się że miejsc na grilla brak (ci bardziej przygotowani przytachali swoje własne, wielkości kuchennego stołu tyle że na dwóch kółkach). Na pomoc przychodzi wujek Google i po wrzuceniu frazy "santa cruz beaches that allow bonfires" dostajemy ranking okolicznych plaży, każda skomentowana przez co najmniej setkę osób - nigdy jeszcze nie było prościej (http://www.yelp.com/search?find_desc=Beach+Bonfire&find_loc=Santa+Cruz%2C+CA) Wybieramy dwie - Seacliff i New Brighton, a po szybkich oględzinach tej pierwszej decydujemy się na drugą. Infrastruktura nie przestaje mnie zadziwiać -  parkujemy tuż przy plaży a po przejściu 100 metrów naszym oczom ukazują się specjalnie przygotowane miejsca na ogniska, rozmieszone wzdłuż plaży w przesadnie równych odległościach. Po drodze wstąpiliśmy do Whole Foods (lokalna Alma) po świeżo przygotowane wołowe szaszłyki, milion za kilogram ale ponoć warto. Trochę bawimy się w skautów zarzucając rozpalający się brykiet znalezionym drewnem, daje radę. Francuskie wino już nalane do plastikowych kubków także piknik pełną gębą :)











We wtorek wybraliśmy się z Patrykiem na koncert, wydawałoby się nie całkiem mainstreamowych, Rodrigo y Gabriela - wirtuozów gitary klasycznej w hiszpańskim stylu.
http://www.rodgab.com/
http://www.youtube.com/watch?v=iOVg7BtevYU&list=TLAhilMm5YLAo
Dotarcie do San Francisco zajęło nam 2 godziny - dwa razy dłużej niż w środku dnia mimo że jedziemy tzw. carpool lane czyli dla samochodów z dwoma lub więcej pasażerami (posiadanie pasażerów nie jest tu jakoś super popularne). No cóż, uroki powracających do domów setek tysięcy pracowników Doliny Krzemowej.
Przed koncertem zahaczamy o bar - średnia wieku barmanów to około 40 a my osobiście zostaliśmy obsłużeni przez pana około 60. Nawet jeśli mają śmieciowe umowy to o dyskryminacji wieku nie ma mowy. I to mi się podoba.



Pierwsza wizyta u lekarza już za nami - na razie tylko zwykły gabinet ale obsługa jak z instrukcji. Uśmiechnięci, pomocni, skierują gdzie trzeba - kolejki do specjalistów około jedno-dwu tygodniowe co w porównaniu do Polski brzmi jak luksus nawet przy prywatnej opiece pakietowej. Oczywiście póki nie mamy numeru social security to oszczędności idą w zastaw, ale jak już dopełnimy formalności to zwrócą według posiadanego programu. Opcji jest kilka - możesz oszczędzać na specjalne konto a potem z tego budżetu płacić za lekarzy, możesz też wybrać opcję że do każdego lekarza dopłacasz 20-30% procent i wtedy nigdy nie musisz sięgać do własnej kieszeni jak wyczerpiesz budżet. Do tego kilka pochodnych.


Na koniec dla wszystkich wiernych fanów pudelka - http://www.tmz.com/. Przygotujcie się na szok - Justin Bieber sika w knajpie do wiadra na mopa!